Roman Siwulak, aktor teatru Kantora, 6 kwietnia 2016 roku, dokładnie w 101. rocznicę śmierci twórcy „Umarłej klasy”, podczas spotkania w Rzeszowie, powiedział, że niektórzy ludzie posiadają szczególny dar zjednywania i przekonywania innych do swojej idei i dzieła. Aneta Adamska jest jednym z nich, zapewnił. Na czym polega ów dar? To rzecz złożona. Lecz jej częścią z pewnością jest szczerość i odwaga, które pozwalają opowiadać każdą historię z przekonaniem, że kryje się w niej ważna prawda. Pierwotna, czasem zapomniana. Teatr jest po to, by ją przypomnieć.
Poznałam Anetę w 2001 roku. Nie pamiętam, kto mnie wtedy zaprosił. Byłam młodą dziennikarką rzeszowskich „Nowin” i miałam napisać krótki artykuł o przedstawieniu, które przygotowała przez wakacje z młodzieżą nowa instruktorka Gminnego Ośrodka Kultury w Krasnem, na przedmieściach Rzeszowa. Teatr nazywał się „Przedmieście”. Nazwisko Adamskiej nic mi wtedy nie mówiło, bo i nie mogło. Została przez GOK dopiero co zatrudniona i po raz pierwszy miała pokazać wyreżyserowaną przez siebie sztukę. Była to „Serenada” Mrożka. Przedstawienie ubawiło mnie bardzo, podobnie jak i innych na wypełnionej po brzegi sali. Tamten spektakl stanowił dopiero zalążek tego, co miało w ciągu kolejnych lat wyrosnąć w Krasnem, Aneta nie wpisuje go nawet do historii swojego teatru, z tamtego zespołu już nikt dziś w Przedmieściu nie gra, ale piszę o tym, ponieważ już wtedy dało się zauważyć, że było w tym coś więcej niż tylko występ nudzących się na wakacjach nastolatków.
Nie wiem, w jakim stopniu Aneta stosowała wówczas metody pracy z aktorem, które dziś dają tak mocne efekty na scenie, ale na pewno od samego początku wymagała od nich dużego zaangażowania, włączania się w proces twórczy, mówienia o swoich emocjach i odczuciach, szukania w sobie tego, co jest prawdą scenicznej postaci. Teatr stawał się wspólnotą, miejscem doświadczania tego, na co byli wcześniej zamknięci. Aby się to udało, aktorzy wiele godzin pracowali nad ciałem. Każdą próbę poprzedzała dwugodzinna „gimnastyka”, z rozgrzewką, ćwiczeniami przygotowawczymi, stawaniem na rękach. „Trzeba nauczyć się skupienia, dużo ćwiczyć, chodzi o granie całym sobą”, tłumaczyła Aneta w artykule pt. „Nie interesują nas znawcy” (Nowiny nr 240, 13 grudnia 2005). A jeden z jej aktorów, Patryk Gruba dodawał: „Im dłużej gram, tym bardziej czuję, że gram dla siebie, a dla publiczności przy okazji”. Paradoksalnie, publiczność na tym zyskiwała i wciąż zyskuje, otrzymując dostęp do intymnych uczuć i emocji człowieka, stojącego na scenie.
Dlatego Adamska nigdy nie chciała być oceniana „teatrologicznie”. Zdanie o znawcach nie oznaczało jednak odcinania się od mistrzów – od poznanego jeszcze na studiach polonistycznych w Warszawie profesora Zbigniewa Osińskiego, który przyjaźnił się z Jerzym Grotowskim, od Wiesława Myśliwskiego, autora uwielbianego przez nią „Traktatu o łuskaniu fasoli” i w końcu od Tadeusza Kantora, najbliższego jej sercu wielkiego reformatora teatru z Wielopola Skrzyńskiego. Twórczyni Teatru Przemieście, wierzącej w nieprzypadkowość ludzkich losów, znaczące musiało wydawać się to, że z rodzinnego Ostrowca Świętokrzyskiego trafiła właśnie do Rzeszowa – centrum Podkarpacia i jedynego miejsca na świecie, gdzie w promieniu 30 kilometrów i w podobnym czasie dorastało trzech wielkich artystów – Szajna, Grotowski i Kantor – jak to ujął kiedyś prof. Krzysztof Pleśniarowicz. I dziwiło ją, kiedy na warsztatach z młodymi ludźmi odkrywała, że niewiele wiedzą o Jerzym Grotowskim i nie mają pojęcia, że chodził do liceum w ich mieście. To stało się impulsem, by zorganizować w Rzeszowie festiwal „Źródła Pamięci. Szajna – Grotowski – Kantor”, przekonując do tego władze miasta, w którym jeszcze kilka lat wcześniej przetoczyła się dyskusja, czy nazywać imieniem „jakiegoś” Grotowskiego jeden z miejskich placów. Tak, to zasługa Anety Adamskiej, że od 2011 roku odbywa się ten festiwal i że coraz więcej mieszkańców Podkarpacia wie, kim był Grotowski.
Wracając jednak do początków Teatrów Przedmieście i tego co już napisałam wcześniej o metodzie pracy z aktorami, trzeba powiedzieć, że kształtowanie zespołu nie było łatwym zadaniem. Z tych, którzy trafiali do teatru z ciekawości i w poszukiwaniu siebie, tylko część zostawała na dłużej. Nie byli zawodowymi aktorami, wyjeżdżali na studia, do pracy, w świat. Z czasem zespół okrzepł i w 2016 roku opiera się na takich filarach, jak Maciej Szukała, Monika Adamiec, Iwona Żytecka, Paweł Sroka, Kinga Fornek, Łukasz Lisowski oraz syn Anety – Jakub Adamski. I tych obecnych, i poprzednich reżyserka wciągała do współtworzenia, kreowania, zwiększając tym samym ich zaangażowanie i osobisty stosunek do sztuki. Zawsze to ona decyduje, ale dyskusje o spektaklu kierują ich myśli w stronę własnych uczuć i przeżyć, powodując twórczy ferment i prowadząc do coraz głębszego rozumienia, co chce się opowiedzieć teatralnej publiczności, a może lepiej – drugiemu człowiekowi. Bo Teatr Przedmieście zawsze gra „blisko”, skraca dystans, widza traktuje jak przyjaciela, przed którym nie ma sekretów, nie boi się stanąć nagi i szczery. Pisząc nagi, nie mam na myśli golizny, bo tą w „Przedmieściu” nigdy nie epatowano. Zresztą, cóżby to miał być za akt odwagi, skoro publiczne ściągnięcie majtek jest dziś łatwiejsze niż przyznanie się do słabości. Współczesny świat jest stworzony dla zdobywców i ludzi sukcesu, nie dla mięczaków.
W spektakle Aneta wbudowuje osobiste doświadczenia swoje i swoich aktorów, rodzinne historie. Te pierwsze, w wystawionej w 2004 roku „Opowieści”, były jeszcze sielskie, ze zdjęciami przodków wyświetlanymi na płótnie, muzyką wiejskiego grajka. Ale potem pojawiły się także dramaty, „trupy z szafy”, jakby powiedzieli Anglicy, wstydliwe sprawy, o których przy dzieciach się szepcze i niechętnie przekazuje potomnym, bo nie zawsze w pięknym świetle pokazują przodków. W rękach Anety te historie przestają być tabu, zostają opowiedziane publicznie i mają oczyszczającą moc. Od tego zaczął się w starożytności teatr. Do tych właśnie źródeł i podstaw scenicznej sztuki Teatr Przedmieście wraca.
Jedna ze sztuk, będąca efektem współpracy między Teatrem Przedmieście a Ośrodkiem Teatralnym Crearc w Grenoble opowiada historię małżeństwa, które podczas wojny ukrywa Żydówkę. Między młodym małżonkiem a schowaną za szafą kobietą nawiązuje się romans. Zakazana miłość toczy się niemal na oczach tej, która kocha tego samego mężczyznę. Najchętniej poszłaby i wydała kochankę Niemcom, ale przecież to byłoby zbyt okrutne. Spektakl jest gęsty od emocji, uczucia każdej z postaci wydają się ważne i trudno opowiedzieć się po którejś ze stron. W tej sztuce opartej na opowiadaniu Hanny Krall znalazły się też historie rodzinne aktorów. I jest to jeden z tych spektakli, w których prawdę opowieści można wyczuć w każdej scenie, słowie, geście, bo przetwarza prawdziwe, intymne emocje na uniwersalną rzecz o życiu, miłości i śmierci.
Spektakl „Za szafą” porusza, ale moje ulubione sztuki Teatru Przedmieście zaczynają się na „O” – „Opowieść” i „Obietnica”. Właśnie „Opowieścią” Aneta Adamska udowodniła, że jest twórcą nietuzinkowym i że ma do powiedzenia coś ważnego. Był to pierwszy spektakl zawierający wplecione w scenariusz rodzinne historie osób tworzących przedstawienie. Wcześniejsza „Serenada” i, nagrodzony na II Festiwalu Teatrów Poszukujących – Kantoralia 2002, „Upał” wg „Rzeźni” Anatola Sterna, były zabawne, dobrze wyreżyserowane i miłe do obejrzenia, ale w „Opowieści” pojawia się po raz pierwszy ta myśl, która stała się znakiem rozpoznawczym autorskiego teatru Anety – o ciągłości ludzkich losów, o tym co zapisane zostało w gwiazdach i co przekazali nam przodkowie, o wspólnocie losów i powtarzalności, jak pisał Norwid: „Przeszłość – jest to dziś, tylko cokolwiek dalej:/ Za kołami to wieś,/ Nie jakieś tam coś, gdzieś,/ Gdzie nigdy ludzie nie bywali !…”. Spektakl wystawiony został w 2004 roku i być może to od tej daty należałoby liczyć prawdziwe narodziny Przedmieścia. W nim po raz pierwszy pojawiają się fragmenty dzieł Wiesława Myśliwskiego, a także Czesława Miłosza i Olgi Tokarczuk. Proza Myśliwskiego jest w jej twórczości ważna. „Traktat o łuskaniu fasoli” trzymała przy łóżku i czytała wielokrotnie. Cytaty z jego powieści, przefiltrowane przez własne przeżycia, wplotła w scenariusz nie tylko „Opowieści”, ale także innych spektakli, np. „Nieba”. W tych historiach ważne jest też fatum wpisane w losy kobiet, wspólnota losów matek i córek, zdolność czytania emocji i przesłania tych, których śladami idzie kolejne pokolenie.
Dziesięć lat od powstania Teatru Przedmieście, Aneta Adamska zrobiła spektakl o granicznej sytuacji z życia jej i jej matki – opowieść o umieraniu dziecka i niewytłumaczalnych siłach, które przywracają je do życia. Zmitologizowała fragment swojej biografii, niczego nie ukrywając, odsłaniając najbardziej intymne emocje przed widzami, z których większość szczerością sztuki była poruszona. Spektakl „Obietnica” zdobył aż 16 nagród na ogólnopolskich festiwalach teatralnych. Aneta wykorzystuje w nim głos swojej babci nagrany na taśmę magnetofonową i opowieści matki. W artykule, który napisałam w Nowinach tuż po premierze „Obietnicy” w 2011 roku, mówiła: „Mama opowiada tę historię, odkąd pamiętam. Kilka razy w roku. Przy świątecznym stole albo pijąc w kuchni herbatę.” Aneta była wytęsknionym i długo oczekiwanym dzieckiem. Kiedy miała półtora roku, zachorowała na zapalenie krtani. W ciężkim stanie trafiła do szpitala, gdzie doszło do zatrzymania oddechu. Najprawdopodobniej zostawiono ją na sali szpitalnej w nocy i dość późno zorientowano się, co się z dzieckiem dzieje. Omal nie umarła. „Mama modliła się tak, jak nigdy wcześniej. Jak człowiek, któremu nie została już żadna inna nadzieja, poza tą mocą największą i nieograniczoną. Jeśli kiedykolwiek miała poczucie, że jest jakaś wyższa siła, to właśnie wtedy”, wspominała Aneta. Obecność tego nienamacalnego, ale w jakiś sposób odczuwalnego wsparcia, jest motywem również innych sztuk twórczyni Teatru Przedmieście.
Po „Obietnicy” powstało jeszcze kilka ważnych spektakli. Każdy z inną, frapującą, ludzką historią, w tym znakomity „Józef i jego bracia” na podstawie powieści Tomasza Manna. Podejmujące różne tematy („Dybuk”), czasem będące scenicznym żartem („Parady”). Wciąż jednak aktualne wydają się słowa Bogdana Renczyńskiego, aktora grającego w wielu przedstawieniach Kantora, wypowiedziane w 2008 roku w programie „Parnas” zrealizowanym przez TVP Oddział Rzeszów: „W sztuce Anety Adamskiej widzę ciągłość estetyczną, ciągłość nawet w sensie literackim, inspirowanie tymi samymi problemami. To dobrze, ponieważ przy takim autorskim teatrze to jest uczciwe. Nie ma fajerwerków, używania nowych sztuczek. Ona tego nie potrzebuje. Pogłębia coraz bardziej stronę emocjonalną swojego zespołu aktorów. Oni są coraz lepsi. (…) Pamiętam, jak opowiadała, co chciałaby robić, co w niej siedzi. Opowiadała to z takim ogniem w oczach… i wtedy wiesz, że ktoś robi coś prawdziwego”.
Tak właśnie jest. Bez zadęcia, bez umizgów i szczerze Aneta Adamska poprzez sztukę wciąż odczytuje życie, szuka w nim ukrytych znaczeń, sensów, ciągłości. W przeszłości odnajduje tropy, które prowadzą do tego, kim jest tu i teraz. Ona, jej aktorzy, każdy z nas. A to przecież jedno z najistotniejszych pytanie, jakie zadaje sobie człowiek. Mały Teatr Przedmieście podejmuje się na nie odpowiedzi.
Alina Bosak
Esej ukazał się w książce „Ceremonie pamięci. 15 lat Teatru Przedmieście”, red. Anna Jamrozek-Sowa, Maciej Szukała, Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów 2016